W przestrzeni słychać było dźwięki maleńkich dzwoneczków.
– No to jesteśmy – wyszeptał Pan w kapeluszu, nie wiadomo dlaczego, używając liczby mnogiej. Trzymał w ręku jedynie bukiecik margaretek. Wspiął się po kilku niewielkich stopniach do domu. Na progu przywitał go rudy kot, ocierający się o nogę. Mężczyzna schylił się, by go pogłaskać i wtedy właśnie zauważył, że trzyma w pyszczku karteczkę. Odebrał przesyłkę, schował do kieszeni i podziękował serdecznie stworzeniu.
– Jak się czujesz? – zapytał gościa.
– Czy my się znamy? – odpowiedział nieznajomy.
– Ja ciebie znam bardzo dobrze! Thomas z Londynu, syn Elisabeth i Richarda Parkerów.
Gość wciąż dochodził do siebie. Opierał się o leżankę i dumał, będąc w jakimś dziwnym stanie pomiędzy.
Spałem dziś może z dwie godziny. Sen był płytki, chyba nieco za dużo zjadłem. Ale, ale, już zbliża się piąta. Zaraz zadzwoni Kate. Tylko gdzie jest mój… dlaczego nie czuję ręki?! Kate! Kate! Słyszysz mnie? Halo! Dlaczego nic nie widzę!
– Nie odbiera telefonu… – zabrzmiał w przestrzeni kobiecy głos.
– Kate! Halo! Nie mam jak odebrać!
– Może coś się stało? – kontynuował kobiecy głos.
– Oh dear… – szepnął bezradnie mężczyzna.
– Gdzie moje ciało? Co teraz we mnie mówi i myśli, gdzie jestem ja?

Boski ptak z tarczą słoneczną, tusz na papierze chińskim, Muzeum Narodowe w Warszawie
strach z wieczora
ja jak balon
na egonalnym łóżku
knuję jak tu zwiać
w szumie swobody i cudnego błazeństwa
jak stąd wywędrować choćby w kaftanie bezpieczeństwa[1]
– Thomas, śmiej się śmiej! Już zaczynasz rozumieć… dobrze – powiedział Pan w kapeluszu.
Gdy pozwoliłem, by balon swobodnie mknął przez przestworza, mrok zaczął się rozjaśniać, a promień jakby wracał do słońca. A teraz słyszę, jak muzyka bierze mnie we władanie, czuję jakbym podpierał się na dźwiękach dzwonków, jak fala, która wznosi się i opada. Z lotu ptaka widzę linię, która rozdziera przestrzeń na pół. Ogarnia mnie chłód i niepokój. I nagle harmonijne wibracje tej boskiej muzyki przerywa przeraźliwy dźwięk. Czuję, że jakaś siła ściąga mnie na dół. Dźwięk wypełnia całe moje jestestwo. Teraz już sam cały dzwonię.
– Panie, o którym nic nie wiem, nie pozwól mi tam wrócić!
Tymczasem w karetce ktoś odebrał telefon.
– Daddy? – zabrzmiał kobiecy głos.
Ina spojrzała w niebo. Odczytywała kształty obłoków. Im bardziej się w nie wpatrywała, tym bardziej wydawały jej się pełne znaczenia. Widziała na przykład lwa, który otwiera paszczę. Dopatrzyła się również śmiejącego Buddy z wypchanymi polikami. Na ziemię sprowadził ją Paweł, który ogłosił, że zaraz będą na miejscu.
– Paweł, ja chcę do domu.
Ratownik popatrzył na nią zdziwiony, podobnie jak pozostali współpasażerowie.
– Najpierw posiedzisz w poczekalni, a potem zobaczymy – powiedział z delikatnym uśmiechem.
– Musisz mi obiecać, że już tam nie wrócimy. Zdziwienie nowo poznanych pasażerów pogłębiało się. Natomiast Paweł roześmiał się głośno i szczerze. Balon wypełniony napięciem pękł i fala śmiechu ogarnęła karetkę, która właśnie podjechała pod szpital. Śmiał się nawet kierowca, choć nie wiedział za bardzo dlaczego, bo sygnał syreny skutecznie zakłócał toczące się w środku rozmowy
[1] A. Sulima-Suryn, Dialogi z Tomaszem.
Brak komentarzy