Recenzja książki Dan Kieran, O wolnym podróżowaniu, przeł. Małgorzata Glasenapp, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2012
Książkę Dana Kierana otwiera motto Lao-Tsy:
Dobry podróżnik nie ma ustalonych planów i nie zależy mu na dotarciu do celu.
Lao-Tsy, Tao te King, przeł. P. Madej, Kraków 2008, s. 32.
Tym hasłem rozpoczyna swoją literacką wędrówkę autor, który zasłynął m.in. tym, że odbył naprawdę wolną podróż przez Anglię – elektrycznym wózkiem do rozwożenia mleka. Pozycja składa się z przedmowy brytyjskiego pisarza, Toma Hodgkinsona[1], siedmiu rozdziałów i epilogu. Na końcu znajdują się podziękowania, bibliografia i przypisy.
O wolnym podróżowaniu to książka o filozofii podróżowania, o głębokim rozumieniu sensu podróży, która nie musi być jedynie ekscytującym przeżyciem rozumianym jako zetknięcie z atrakcją, a doświadczeniem zmieniającym człowieka od wewnątrz. Nie jest wyczerpującą rozprawą na temat istoty podróży i zgodnie z zapowiedzią przedstawioną w motcie, nie stawia sobie za cel przedstawienie komplementarnej wiedzy na temat różnych aspektów podróżowania. Jest raczej swobodną przechadzką przez osobiste doświadczenie podróży autora książki, historycznych podróżników, narratorów powieści i filozofów podróżujących lub podejmujących temat podróży. Na kartach zostają zatem wspomniani Hazlitt, Bunyan, Chaucer, Poe, Zweig, Thoreau, Smiley, Kumar i Gandhi.
W swoim wywodzie autor niszczy utarte schematy związane z podróżowaniem, zupełnie odrzuca tzw. „program obowiązkowy”. Udowadnia na przykład, że obiekty uznawane za atrakcje turystyczne, paradoksalnie zostały pozbawione swej atrakcyjności ze względu na panującą wokół nich atmosferę. Tłumy turystów nie pozostawiają miejsca dla lokalnej ludności, która przebywa w mało popularnych dzielnicach a miejsce, które zostaje wystawione na pokaz, stając się symbolem narodowym, zostaje ogołocone z autentyzmu, pierwotnej aury, stając się tworem fałszywym.
Autor zadaje pytanie: „Czy nie padliśmy wszyscy ofiarą jakiejś zmowy milczenia? Czy w ogóle jest ktoś, kto czuje się takimi rzeczami wzbogacony?”. Dan Kieran zwraca uwagę na specyficzny język używany do tworzenia relacji z podróży, w którym często pojawia się sformułowanie „zaliczyłam/zaliczyłem” tę czy inną atrakcję, jakby sam fakt spędzenia kilku godzin w danym miejscu miał wystarczyć. Słusznie zauważa, że w takim sposobie mówienia o świecie ukryte jest poczucie dokonanego podboju i spełnienia obowiązku, które narzuca… no właśnie, co? – samo przebywanie w danej przestrzeni, bo przecież oczywiste jest, że w Rzymie trzeba zaliczyć Koloseum, a w Londynie Pałac Buckingham.
W książce pojawia się również próba wytłumaczenia skłonności kolonizatorskich współczesnych turystów. Autor wydobywa na światło dzienne sprzeczności ludzkiej natury, która z jednej strony pragnie poznawać to, co nowe, a z drugiej ciągle boi się opuścić bezpieczną przystań. Z rozwiązaniem przychodzą – krytykowane przez Kierana i cytowanego w tekście dziewiętnastowiecznego podróżnika Stefana Zweiga – biura podróży, które pomagają uporządkować świat w czasie podróży i otaczają podróżujących parasolem bezpieczeństwa. Kieran i Zweig złoszczą na matematyczną dokładność, z jaką biura podróży organizują za klientów czas, nie dopuszczając ich do procesu planowania, a tym samym – nie pozostawiając im nic do odkrycia. Wyrażają niezadowolenie związane z pilnowaniem i dyscypliną panującą na wycieczce, które są konieczne, by grupa była zwarta, nie rozchodziła się po bocznych uliczkach i docierała wszędzie punktualnie. O wakacjach all inclusive można przeczytać, że „to tylko fantazja, na dodatek kosztowna; premia dla niewolników, nagroda pocieszenia dla ludzi uwięzionych w nudnych pracach i zawodach”. Kieran zachęca, by rozpocząć projekt „Prowadzenia Ciekawego Życia” [wielka litera w oryginale], zamiast wybierać codzienną nudę, „przerywaną wysokooktanowymi przeżyciami, które po kolei odhaczamy z rozpiski”.
Większość podróży w naszych czasach jest zaprojektowana specjalnie po to, by zapomnieć o myśleniu.
Autor jest wyraźnym przeciwnikiem takiego sposobu podróżowania i stara się „chronić podróż jako ekstrawagancką”. Zdanie się na los i na niezwykłość odkrywanego świata to warunek sine qua non jego filozofii podróży: „tylko w taki sposób możemy odkryć nie tylko świat zewnętrzny, ale też ten, który nosimy w sobie”. Obrywa się także klientom, którzy „do domu zabierają ze sobą jedynie napuszoną dumę z racji tego, że na własne oczy widzieli jakiś kościół czy malowidło – bliższą osiągnięciu sportowemu niż poczuciu wewnętrznego wzbogacenia i rozwoju”. Kieran wyklucza zatem „insta-podróżowanie”, pełne pośpiechu i powierzchowności, zachęcając do podróżowania wolnego i no właśnie… głębokiego.
Krytycznie wypowiada się również na temat przewodników, które tworzą rankingi top miejsc i wycieczkowych hitów, a przez narzuconą i przyjętą konwencję odbierają autorom swobodę wypowiedzi: „Posługując się przewodnikiem, oznajmiasz, że potrzebujesz pomocy i przypisujesz się do kategorii podróżników nerwowych”.
Jaka zatem powinna być podróż według Dana Kierana?
Pełna ekscytacji i radości, świadoma, swobodna, niczym nieskrępowana, otwarta na zaskoczenie, które podróżnik przyjmuje niezależnie od tego, czy jest pozytywne czy negatywne. Dotknięci kryzysem podróżni zazwyczaj nawiązują więzy koleżeństwa. Podczas gdy przyzwyczajeni do wygody turyści stresują się i wpadają w panikę z powodu utraty kontroli nad sytuacją, „prawdziwi podróżnicy zaczynają żartować i gawędzić z nowo poznanymi osobami”, co nie zdarzyłoby się, gdyby rzeczy toczyły się zgodnie z planem. Krótko mówiąc, Kieran próbuje powiedzieć, że dobra podróż zostawia „ślad w pamięci, w życiu”. Najlepszą formą wolnego podróżowania byłaby zatem samotna piesza wędrówka, podczas której można, jak przekonuje autor, „odkryć prawdziwą wolność i cieszyć się rozrywką nieco dzisiaj zapomnianą: myśleniem. Większość podróży w naszych czasach jest zaprojektowana specjalnie po to, by zapomnieć o myśleniu”.
Na kartach książki można znaleźć zatem porównania podróży do specyficznej formy medytacji, która jest odwrotnością eskapizmu, ucieczki od rzeczywistości, a stanowi wnikanie w świat w sposób intensywny i świadomy. Taka podróż może rzeczywiście kształcić, bo jest wypełniona czasem, w którym człowiek uczy się wrażliwości: „Wolny podróżnik znajduje czas, by zauważyć i spostrzegać, ponieważ unika wydeptanych ścieżek – pojęć i myśli oczywistych – podczas gdy ludzie spieszący się, by zrobić ze świata użytek, pozostają spętani banałem i konwenansami”. Kieran twierdzi nawet dość górnolotnie, że taka forma podróży „budzi w człowieku poetę i filozofa”.
Książka O wolnym podróżowaniu może przynieść odpowiedzi na pytania, dlaczego ludzie odnajdują siebie w podróży oraz jaka jest różnica między podróżowaniem a wakacjami. Czytelnik z kolei po przeczytaniu książki jest zaproszony do zadania sobie pytania, w jaki sposób chciałby dziś podróżować?
Omawiana pozycja jest dowodem na to, że mit „łagodnej turystyki” (soft tourism)[2] jest wciąż żywy i inspirujący dla współczesnych autorów. Być może dlatego, że jest wyrazem ukrytej głęboko, wewnętrznej potrzeby ochrony świata, obcych kultur, własnego wnętrza.
Wszyscy jesteśmy podróżnikami. Nasza wędrówka jest trudna i niebezpieczna. Musimy słuchać wewnętrznego głosu, który budzi nas z uśpienia, bo to on jest źródłem zbawienia.
Gandhi
Tyle od autora. A teraz trochę ode mnie. W dzisiejszych czasach turystyka diametralnie zmienia swoje oblicze. Świat kurczy się na naszych oczach, przechodzi z rozmiarów globalnej wioski do przestrzeni miasta, domu, mieszkania, własnych czterech ścian. Z kolei czas niewiarygodnie się rozciąga, tworzy jeden potok, w którym płyniemy, nie zauważając granic dni i tygodni. Warto przypomnieć, o czym pisze również Kieran, że brak czasu był przekleństwem podróży i współczesnego świata w ogóle.

To w czasie istnieje przestrzeń na doświadczanie i kształtowanie własnego wnętrza. Być może właśnie teraz świat wokół nas ma szansę odzyskać dawną magię i stać się jeszcze piękniejszy. Może dostrzeżemy rzeczy, które od lat przyzwyczailiśmy się ignorować. Dzięki wolnemu podróżowaniu, uczymy się zatrzymywać, wiemy, o czym rozmawiać, kiedy nie gra radio i nie migają obrazki w telewizji… Może zatem spróbować odwrócić kolejność z „podróże kształcą” na „codzienność kształtuje” i ze zdobytą w tym czasie wiedzą wyruszyć w świat, gdy tylko będzie to możliwe? Jeśli zmiana podejścia do rzeczywistości ma być esencją podróżowania, to podróż może zacząć się już dziś, we własnym domu. To dobry moment, aby przypomnieć sobie, czym jest impuls, który każe nam wyruszać w drogę.
Wolna podróż jako medytacja wynikająca z głębokiej ciekawości jest wyrazem naszej chęci szukania nowych sposobów widzenia świata. Tak jak wszystkie doświadczenia człowieka, podróż też odbywa się w głowie. „Wszyscy jesteśmy podróżnikami. Nasza wędrówka jest trudna i niebezpieczna. Musimy słuchać wewnętrznego głosu, który budzi nas z uśpienia, bo to on jest źródłem zbawienia” – powiedział Gandhi, wyruszając w kolejny etap swojej życiowej podróży.
Jeśli któreś z pytań lub opinii autora w sposób szczególny Cię poruszyło, pozostaw komentarz! Tekst jest bogaty w mocne tezy, więc bez problemu można je w tej bądź innej formie rozwinąć 🙂
[1] Autor popularnych poradników o urokach powolnego życia i celebrowania codzienności: Stary wspaniały świat, Jak być leniwym, Jak być wolnym.
[2] S. Ostrowski, Josta Krippendorfa wołanie o nową światową politykę turystyczną, „Problemy Turystyki” 1983, nr 1/24.
2 komentarze
Pamiętam jak na wyspie Sandoy w archipelagu Wysp Owczych zrobiliśmy sobie trekking mało uczęszczaną drogą. Zostawiliśmy samochód i zaczęliśmy iść nie wiedząc do końca gdzie… liczyliśmy na dziką plażę ?, na którą w końcu doszliśmy. Gdy już wracaliśmy zaczął padać deszcz, a my w oddali zobaczyliśmy samochód jadący w naszą stronę. Zatrzymał się koło nas, a siedząca w nim dziewczyna zapytała – czy może nas podwieźć? Odpowiedzieliśmy, że bardzo dziękujemy ale chcemy wrócić do wioski piechotą… lekko zdziwiona odjechała. Szliśmy dalej, deszcz przestał padać a na niebie przed nami ukazała się najpiękniejsza tęcza jaką kiedykolwiek widziałam… Do tej pory pamietam to uczucie szczęścia i myśl, że gdybyśmy wsiedli do samochodu bylibyśmy już w wiosce i nie zobaczyli tego pięknego spektaklu natury… Gdy idzie się bardzo długo wpada się niejako w trans, nawet jeśli nie jest się samemu to w pewnym momencie rozmowy cichną, człowiek zaczyna pogrążać się w myślach… a potem oczyszcza głowę ze wszystkiego. Jak wspominam teraz miejsca, w których byłam to dla mnie w podróży chyba właśnie to uczucie jest rzeczywiście cenniejsze niż podziwianie punktów “programu obowiązkowego”, do których jak już dotrę to jestem zmęczona tłokiem, szukaniem kas biletowych, kolejką, pilnowaniem portfela… ? Teraz kiedy możliwość podróżowania została zamknięta tęsknie najbardziej za tymi spokojnymi momentami… tą możliwością wyciszenia, medytacji.
Dziękuję za tę historię. Piękne doświadczenie, aż chciałoby się powiedzieć, że dla takich chwil warto żyć! W trakcie chodzenia najważniejszy jest czas teraźniejszy, mamy kontakt z ziemią, ciałem, które po pewnym czasie „zanika” i idziemy jakby samym duchem, stąd w sposób naturalny narzuca się porównanie do transu, czy medytacji. Zostawiamy życie i problemy obok, a sami zyskujemy dystans, jesteśmy obok głównego nurtu życia. Twoje przeżycie udowadnia, że czasem warto spuścić z tonu… To założenie jest w istocie pierwszym krokiem do nawiązania kontaktu z samym sobą, bo idziemy tam, gdzie niesie nas serce, a nagroda w postaci tęczy jest chyba najlepszym dowodem, że tak miało być 🙂