To kolejny wpis z serii Azory dla zakochanych. By przeczytać pozostałe, kliknij TU, TU, TU i TU.
Hej przygodo!
Jeśli decydujecie się na wyjazd na inne wyspy poza São Miguel, to znaczy, że czekają Was przygody! Nie mówię, że już na tej największej wyspie archipelagu nie mogą Wam się one przytrafić, ale jeśli ruszycie dalej – będą na pewno! Z przygodą zawsze związane jest pewne ryzyko. Jak w każdej wyprawie – opuszczamy strefę komfortu, by podbijać świat. A świat nie chce się dać tak łatwo okiełznać. Przyzwyczajeni do naszego wygodnego życia w miastach, musimy wczuć się w powolny rytm poszczególnych wysp.
Na Flores mieszka ok. 3000 osób. Na Corvo tylko 300. Wyspiarze budzą się ok. 9, znikają w swoich domach po 18. Restauracje potrafią być otwarte tylko na lunch od 12-14 lub tylko na kolację od 19-21. Różnie bywa. Podobnie jest ze sklepami, które zamykane są często przed 17, w ciągu dnia są przerwy o różnych godzinach, a czasami po prostu, nie wiedzieć czemu, sklep jest zamknięty, ot tak. Znaleźć „spożywczaka” nie jest więc łatwo.

Azorczycy mają więc skłonność do robienia zapasów. Trudno się dziwić, bo na przykład na Flores żywność z kontynentu przyjeżdża na wyspę co piętnaście dni, o ile warunki na to pozwalają. Tuż po naszym powrocie do domu, archipelag nawiedził huragan Lorenzo, który zniszczył port na Flores, odcinając wyspę od wszelkich dostaw na kilka tygodni! Przed spodziewaną dostawą w sklepach niektóre warzywa i owoce są już mocno przebrane. Półki świecą pustkami jak w Polsce za PRL-u, tylko dobór produktów inny;)
Kilka razy zdarzyło nam się, że nie zdążyliśmy zrobić zakupów i gotowaliśmy wodę do picia w garnku lub robiliśmy sałatkę z pomidorów i konserw rybnych, które są akurat zawsze dostępne i można je łatwo transportować bez obaw, że się popsują. Wspólne gotowanie to sztuka, która na Azorach zyskuje inny wymiar, bo w końcu chodzi o przetrwanie… Przynajmniej do następnego dnia.
Najmniejsza wyspa na Azorach – Corvo jeszcze trzydzieści lat temu bywała odcinana od świata z powodu panujących warunków atmosferycznych, które uniemożliwiały dostarczenie żywności drogą wodną. Później wybudowano tam malutkie lotnisko, które w sytuacjach nadzwyczajnych, gdy zaczyna brakować żywności, a na ocenie szaleje sztorm, pozwala na lądowanie wojskowych samolotów dostarczających mieszkańcom pożywienie. Nam sytuacja, kiedy baliśmy się o przetrwanie, zdarzyła się kilka razy. Na początek taka historia.

Pod parasolem ochronnym otrzymujecie możliwość wykazania się kreatywnością i zaradnością w trudnych sytuacjach
Wybraliśmy się na trasę widokową na najbardziej cywilizowanej wyspie São Miguel wokół jeziorek Lagoa Verde i Lagoa Azul. Zrobiliśmy wtedy 25 km pieszo, po górzystym terenie. Chodzenie pieszo sprzyja doświadczaniu rzeczywistości przez wszystkie zmysły i odbywaniu naprawdę głębokiej podróży! Więcej na temat chodzenia przeczytacie tutaj. Na wędrówkę zabraliśmy zdecydowanie za mało wody, która skończyła się mniej więcej w połowie drogi. Na szlaku, jak się można domyślić, nie było żywej duszy, tym bardziej, że, kochając głębokie poranki, ruszyliśmy o wschodzie słońca. Czym jest magia poranka, dowiecie się z tego artykułu. Uznaliśmy, że skoro to tak popularne i turystyczne miejsce, na pewno ktoś rozkminił interes, by sprzedawać tam lody i wodę. Pewnie będzie jakieś schronisko na trasie, to uzupełnimy zapasy – myśleliśmy.

Za lody i wodę gotowi byliśmy oddać wtedy fortunę! Niestety nic takiego nie miało miejsca. Zdesperowani zatrzymywaliśmy się przy poidełkach dla krów i próbowaliśmy odkręcać kraniki z nadzieją, że poleci z nich czysta woda. Bezskutecznie. Byłam już tak spragniona, że układałam sobie moim łamanym portugalskim zdanie, które powiedziałabym, zapukawszy do jakiegoś domu: Nós temos que ir a pé 10 km. Não temos água, posso tomar um pouco de água? Problem w tym, że na trasie nie było żadnego domu. Za to przed naszymi oczami wyrosły nagle krzaki pełne jeżyn, których najwidoczniej nikt tu nigdy nie zbierał. Zajadaliśmy się nimi, posuwając się powolutku do przodu przez dobre pół godziny. Byliśmy uratowani! To wystarczyło, żeby dojść do celu naszej wędrówki: Miradouro da Grota do Inferno. Crème de la crème azorskich krajobrazów.

Azory to Europa, więc takie spektakularne widoki muszą być dostępne dla wszystkich zainteresowanych. Na Azorach prowadzona jest pomalutku polityka otwarcia na turystykę, więc kluczowe atrakcje są w zasięgu ręki niemieckich emerytów. Polecam przy tej okazji tekst, w którym pisałam o rozróżnieniu między podróżnikiem a turystą. Zrozumiałam, jakim cudem robią tam sobie zdjęcia wszyscy ci, których nie ma na szlaku – po prostu wjeżdżają samochodem lub quadem od drugiej strony i podchodzą niewielki kawałek pod górkę. Phi! Ale nieważne… My doszliśmy tam pieszo. Na parkingu stało spełnienie naszych najskrytszych marzeń – budka z lodami i wodą! A jednak ktoś już wpadł na ten genialny pomysł, który przyszedł nam do głowy, gdy umieraliśmy z pragnienia na szlaku. Wydaliśmy tam, zgodnie z zapowiedzią, fortunę za trzy gałki lodów o smaku czarnego sezamu, wanilii i oczywiście ananasa. Nasz wybawiciel, co ciekawe, pochodził z Florydy, studiował na Uniwersytecie Azorskim, a lody, które sprzedawał były włoskie.
Podsumowując – to naprawdę kochane, kiedy druga połówka oddaje Ci swoje jeżynki, żebyś mógł/ mogła się posilić i napoić jak gołąbek z jego/jej garści i iść dalej… Azory dają ku temu idealną przestrzeń.

Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad np. w postaci komentarza lub podasz tekst dalej z uśmiechem czy miłym słówkiem skierowanym do drugiej osoby;-)
Brak komentarzy